Połączenıa tureckıego bałaganu ı śwıęta Ramadan Bajram nıe da sıę opısać, ale spróbuję choć trochę.
Nad ranem ustawiliśmy się w kolejce do przejścia granicznego, w założeniu powinno to potrwać jakieś 2-3 godziny. Po wjechaniu na granice, samochody zatrzymują się i zaczyna się ganianie z papierkami. Ponieważ było święto wiec celnicy pracowali na wyjątkowo zwolnionych obrotach i wszystko mieli gdzieś.
Ja musiałem zająć się swoja wizą. Niestety sytuacja, gdy pasażer TIR-a chce wizę turystyczną przerosła turecką straż graniczną. Każdy kolejny odsyłał mnie do innego a ten do następnego i tak przez 2 godziny. W międzyczasie udało mi sie nawet kupić znaczki wizowe, ale bez stępla były nieważne, a oni wciąż nie wiedzieli jak się za to zabrać i kto ma to zrobić.
Sprawa nabrała szerszego wymiaru, ponieważ w mojej sprawie stawiło się jakieś 30 kierowców rożnych nacji, którzy i tak nie mieli nic innego do robienia poza czekaniem na papiery i odprawę, wiec pomagali jak mogli chodząc po kolejnych budkach i urzędnikach i wykłócając się w moim imieniu. Do tego jeszcze 2 celników, szef czegoś tam. Bałagan trwał w najlepsze. Niezapomnianym momentem była chwila, gdy po raz enty wróciłem do tego samego urzędasa, a tren widząc mnie zamknął okienko w budce. Schował pieczątkę do szuflady, tą starannie zamknął na klucz i odwrócił się od okna obrażony na rzeczywistość. Ponieważ ja nie zamierzałem ustąpić po 10 minutach wylazł z pretensja i zabrał mnie do kolejnej budki, gdzie aby mieć święty spokój sam wykłócał się o pieczątkę dla mnie.
W końcu dostałem pieczątkę i tak oto znalazłem się w Turcji.