Po nocnej przeprwaie autobusem o swicie laduje w LP. Tradycyjny juz spacer z plecakiem pozwala mi troche rozruszac stawy i miesnie zmaltretowane zbyt malym i krotkim siedzeniem "VIPa". Swit slonca wita mnie radosnie, rozgrzewajac po wyjatkow zimnej nocy (lokalesi uzywaja tylko 1 ustawienia klimy - cala naprzod).
Znalezienie noclegu nie jest takie proste, bo turysci wywindowali ceny, a w "tanich" miejscach full. W koncu udaje mi sie znalesc maly hotel na uboczu, dostaje pokoj z widokiem na Mekong. Przy okazji poszukiwan noclegu zdazylem zwiedzic juz spora czasc LP, teraz prysznic, swierze ciuchy i czas na reszte. Gdzies po drodze natykam sie na kolejnych rodakow. Para fotografow z Wawy bedacych na wakacjach. Naprawde milo spedzam z nimi czas, wieczor konczymy gotujac sobie jedzenie w chinskiej knajpie.
Kolejny dzien to spacer po brzegu Mekongu, po drodze zatrzymuje mnie kierowca tuktuka i namawia na wycieczke do wodospadow. Na pace czeka juz 5 dziewczyn, szukaja 6 osoby.
Jaki ja jestem mily :) trzeba bylo pomoc. Po wdrapaniu sie na gore wodospadu czas na kapiel. Woda zaskakujaco zimna, az wstyd wyjsc.
Powrot do hotelu, zarzucic plecak i znow w droge. Znow Bangkok.